Ja to widzę inaczej…

czyli…

wywiad (NS.) z burmistrzem elektem Wojciechem Sołtysem (WS.)

Urodziłem się w Sulechowie, jestem żonaty, mam dwoje dzieci. Bardzo cenię sobie prywatność, bo nie można żyć pracą 24 godziny na dobę. Dom to moja oaza, miejsce wyciszenia.

Mam wykształcenie wyższe w zakresie administracji samorządowej. Ubiegałem się o stanowisko burmistrza jako bezpartyjny, bo nigdy do żadnej partii nie należałem. Myślę, że jestem szczery, otwarty, pracowity, z dystansem do siebie, co pozwala zachować spokój w trudnych sytuacjach. Po studiach przez krótki czas byłem pracownikiem budowlanym. W urzędzie zaczynałem od stażysty, później pracowałem na samodzielnym stanowisku, a następnie jako kierownik referatu. W 2005 roku mój referat został przekształcony i dodano mi jednego pracownika. Następnie zrobiono z tego wydział i dochodziły kolejne zadania do obsługi.

NS. Kandydat do Rady Miejskiej Wojciech Sołtys został burmistrzem, kto na jego miejsce?

WS. Kolejny z mojej listy z I okręgu, z największą liczbą głosów – Piotr Miszkiewicz.

NS. Gminna Rada Pożytku Publicznego – to Pana pomysł, czy to była wtedy taka moda na tworzenie takich ciał?

WS. Od początku mojej pracy zawodowej jestem mocno związany z organizacjami pozarządowymi. Kiedy wchodziły w życie przepisy o wolontariacie i organizacjach pożytku publicznego, niczego nie wymuszały na samorządach, ale my sami na naszym poziomie uznaliśmy, że warto sformalizować zasady współpracy. Dlatego powstała Gminna Rada Działalności Pożytku Publicznego, która była wówczas ewenementem w regionie. Nikt z nas tego nie weryfikował, ale być może byliśmy pierwsi w Polsce, a  na pewno w lubuskiem. Na nasze zaproszenie przyjechał do Sulechowa pracownik ministerstwa i inaugurował działalność rady pożytku, brał też udział w pierwszym posiedzeniu. Był to rok 2004 i współpracowała ze mną wtedy Pani Romualda Jarecka-Cieślak (ówczesna wiceburmistrz).

NS. Pierwszy punkt programu wyborczego to utrzymanie czystości i porządku w przestrzeni publicznej. Wie Pan, że wiele ulic nie jest własnością gminy? Jest na to jakaś recepta, żeby na wszystkich było ładnie i czysto?

WS. Liczba nie gra tu roli. Patrzenie przez pryzmat tego, czyja to ulica, mści się, bo dla mieszkańca nie ma to znaczenia. Podobnie jest z drogami, bo nigdy mieszkaniec nie trafi do powiatu, czy województwa, tylko przyjdzie do nas. Ważne jest, czy i jak będziemy reagować na takie zgłoszenie. To, że będziemy reagować, jest bezwzględne. Musimy doprowadzić do tego, żeby właściciele tych dróg byli dla nas partnerami. Partnerstwo powinno przybrać formę sformalizowaną, zapisaną w umowach, skłaniającą do określonych zachowań. Nie może nasza miejska spółka sprzątać za darmo lub za pieniądze, które nie są adekwatne do wykonywanej pracy. Konieczne jest też przeprojektowanie niektórych przestrzeni publicznych, aby nie wymagały tak częstej pielęgnacji. Przykładem niech będzie taka „łezka” w Cigacicach przy Portowej, która była remontowana, a o tym kawałku zupełnie zapomniano i zarosła chwastem. Wystarczyło tylko wysypać grysem na geowłókninę i nasadzić krzewy i teoretycznie – przez lata spokój. Wystarczy tylko podlewać, co mogą z przyjemnością wykonywać mieszkańcy okoliczni i raz do roku przyciąć. Na taką współpracę liczę.

NS. A propos kolejnego punktu programu, jak Pan chce zwiększyć liczbę miejsc parkingowych w mieście?

WS. Na pewno nie chciałbym robić tego kosztem zieleni (zdecydowanie), ale mamy w mieście wiele placów, gdzie zieleń jest tylko przysłowiowa, a normalnie jest to klepisko, na którym stoją kałuże i ludzie od lat parkują. Nie jest tajemnicą, że w mieście każda wolna przestrzeń zagospodarowywana jest przez mieszkańców na parkingi. Ważną kwestią jest też projektowanie miejsc parkingowych przy nowo powstających budynkach w mieście, w odpowiednim stosunku do liczby lokali. Chciałbym również zagospodarować wolne place przy placówkach oświatowych, upłynnić tam ruch poprzez wyznaczenie jednego kierunku jazdy, aby pod szkołami nie cofać i nie stwarzać niebezpiecznych sytuacji. Tym bardziej, że są to miejsca, w których znajdują się dzieci.

NS. W kolejnym punkcie (4) pisze Pan o Punktach Obsługi Przedsiębiorców, jak to zamierza Pan zorganizować, nowi ludzie do tego w urzędzie? Nowe sposoby rodem z Nowej Soli? POP źle się kojarzy i niektórzy uważają za niepotrzebne.

WS. Niektórzy uważają za niepotrzebne, a ja w czasie kampanii słyszałem bardzo wiele głosów, że konieczne jest wydzielenie takiego miejsca w urzędzie, w którym zatrudniony pracownik poprowadzi petenta po ratuszu w celu załatwienia jego spraw. Taki urzędnik ma być nie tylko drogowskazem, ale i doradcą dla przedsiębiorcy. Nazwa jest tu nieistotna, ma być w Biurze Obsługi Interesanta taka struktura, która zajmie się przedsiębiorcą  (jak klientem w bankach – od drzwi jest prowadzony). W szerszej perspektywie chciałbym to połączyć z kwestią doradztwa w zakresie sięgania po środki europejskie na działalność i szkolenia pracowników oraz w zakresie możliwości uzyskania informacji gospodarczej. Nie twierdzę, że ta komórka ma funkcjonować codziennie, ale na pewno musi się pokazać.

Nawiązując do Nowej Soli, musimy wziąć pod uwagę, że nie wszystko daje się skopiować. My jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż Nowa Sól. Mamy zupełnie inne problemy niż miała Nowa Sól. Możemy zerkać w tamtą stronę, aby się czegoś nauczyć, ale na pewno nie jesteśmy w stanie kopiować nowosolskiego sukcesu. My w tej chwili musimy zupełnie o coś innego walczyć.

NS. Pkt 7 programu to Pana oczko w głowie (ze względu na kierowanie wydziałem oświaty), ale jak Pan chce poszerzyć wachlarz zajęć pozalekcyjnych, skoro wszystko kosztuje?

WS. To nie zawsze jest kwestia pieniędzy, ale tego, co się dzieciom oferuje. Jeśli mamy poszerzyć ten wachlarz, to musimy się oprzeć na organizacjach pozarządowych. One są w stanie zrobić rzeczy, których my nie zrobimy, właśnie ze względów finansowych.

NS. Promocja miasta turystyczna, czy inwestycyjna, bo chyba nie da się tego pogodzić? Mamy liczne zabytki, przystanie, winnice ale też wielkie fabryki, które zakłócają tę turystyczną promocję.

WS. Ja to widzę inaczej, nie trzeba tego łączyć. Czym innym jest promocja turystyczna, a czym innym gospodarcza. Te sprawy muszą być realizowane odrębnie. Nie da się tych dwóch rzeczy zrobić razem. Czym innym jest produkt turystyczny, a czym innym poszukiwanie inwestorów. O tym mówiłem sporo w swojej kampanii. Jeśli mamy się promować na takim poziomie, na jakim ja bym chciał, to nie zrobimy tego takimi sposobami, jak robiliśmy dotychczas. Samo przygotowanie folderu i pokazywanie się z nim gdziekolwiek, to nie jest ten poziom promocji, o którym myślę. Musimy być do tego szerzej przygotowani, również pokazując te elementy, do których Pan nawiązał. Oferta turystyczna powinna być uzupełnieniem oferty inwestycyjnej. Ja zakładam, że duży podmiot, który chciałby tutaj wybudować fabrykę, będzie również oczekiwał propozycji z naszej strony. Będzie chciał się dowiedzieć, co zyska przez pojawienie się u nas. Zupełnie różnie widzę promocję turystyczną i gospodarczą. Dobra promocja gospodarcza i inwestycyjna to jest promocja, której nie będzie tu widać. To jest faktycznie rzecz, którą się robi po cichu, ale skutecznie. Dociera się do osób, które są w stanie przenosić tę wiedzę dalej. Można wykorzystywać takie elementy multimedialne, jak reklama w prasie czy telewizji, ale myślę, że one nie będą decydujące dzisiaj przy rzeczywistej lokalizacji. Ja na podstawie takich informacji, jako przedsiębiorca, nie opierałbym decyzji o lokalizacji inwestycji. Powiem więcej, istniej coś takiego jak wywiad gospodarczy, sprawdzający wszystko, od choćby realnych warunków życia, po liczbę osób, które mogą tu pracować. Tam właśnie pojawia się ten element, który pokazuje wprost, co my możemy zaproponować mieszkańcom po pracy. Bo jeśli mamy port, a w nim ofertę turystyczną, mamy winnice i tam też inną ofertę turystyczną, mamy kilka boisk, sal gimnastycznych, które można wynajmować, jest teatr, który świetnie prosperuje, jest zbór, w którym jest określona liczba wydarzeń kulturalnych, to jest to coś, co uzupełni tę ofertę gospodarczą. Ale nie wypromuje produktu gospodarczego.

Myślę, że my dzisiaj w ogóle nie prowadzimy promocji turystycznej miasta. Taka jest moja diagnoza, a może nie do końca moja, tylko tych osób, które mi w kampanii, i wcześniej, doradzały. Słuchałem wielu, jak oni to widzą, to była wersja nie samorządowa, tę samorządową zostawmy w ogóle z boku. Zdaję sobie sprawę, że z pozycji urzędu wiele spraw wygląda zupełnie inaczej. Ale to jest bardzo ważna sprawa, o której mówiłem wiele w kampanii: musimy mieć prowadzoną zupełnie inaczej politykę informacyjną, mieszkańcy nie mają zupełnie świadomości, jak wiele rzeczy się dzieje. Musimy postrzegać gminę jako całość. Jesteśmy gminą miejsko-wiejską, a to nie znaczy, że wszystkie imprezy muszą się odbywać w mieście. Mieszkańcy miasta mogą się swobodnie przemieścić do Kalska czy Cigacic po to, by tam uczestniczyć w wydarzeniach i zakosztować strawy duchowej. To obecnie nie jest problem. Tylko jak wytłumaczyć fakt, że ja w Sulechowie nie wiem, że w Cigacicach na Statku Kultury ludzie spoza systemu (dzisiaj miałem okazję się z nimi spotkać ponownie) tworzą wydarzenia kulturalne o bardzo wysokiej randze, jak na taki ośrodek. Ale co się dziwić, skoro ludzie nie wiedzą, że jest taka organizacja pozarządowa, która robi na naszym terenie rzeczy nietuzinkowe, być może niszowe (bardzo często niszowe). Jest spora grupa osób, które dzięki właściwej informacji dotarłyby na ten Statek Kultury, który być może miałby problem z liczbą chętnych, ale zyskałby szansę na zafunkcjonowanie. Nie ukrywam, że bardzo mi zależy na współpracy z takimi organizacjami. Chciałbym wykorzystywać takie podmioty prywatne i społeczne do współpracy na zasadach partnerstwa. Gmina daje różne warunki, podstawy, np. ustawia scenę, ale o tym, co się na tej scenie wydarzy mogą decydować ze dwa, trzy stowarzyszenia z miejscowości. To one zdecydują czy będzie to przegląd jakiejś piosenki, czy kapel, o których istnieniu my nawet nie wiemy. Ale odeszliśmy za daleko od tematu.

NS. zatem  wracając do niego…

WS. Promocja gospodarcza być może pozwoli nam robić takie właśnie rzeczy, pod warunkiem, że będziemy mieli tu firmy, które pozostawią u nas podatki i ludzi, którzy zarobią tu godziwe pieniądze, a wszyscy opłacą procent podatków, bo tak działa nasz system podatkowy. Jeśli te pieniądze zostaną w gminie, to w praktyce będziemy w stanie robić wiele dodatkowych rzeczy. Natomiast dzisiaj nie zamykam się, raczej otwieram na to, żeby część rzeczy promocyjnych robiły dla nas podmioty zewnętrzne, podmioty wyspecjalizowane. Upraszczając trochę schemat – na zasadzie przedstawiciela handlowego, z pomocą firmy, która się tym zajmuje w sposób profesjonalny i obsługuje już podmioty gospodarcze. Takie podmioty są w stanie najlepiej nas sprzedać. Nas jako samorząd nie stać obecnie na to, żeby stworzyć profesjonalne biuro obsługi gospodarczej, ponieważ nie widzę możliwości finansowych, żeby w tej chwili zaproponować stawki funkcjonujące na tym rynku. Powiedzmy sobie wprost, takie firmy oczekują wynagrodzeń wyższych niż ma burmistrz. Oczekują wielokrotności tej stawki. Ale z drugiej strony – za skuteczność się płaci. Zgadzam się z tym, że warto zapłacić czasem duże pieniądze, żeby osiągnąć sukces. Na końcu tej ścieżki musi być konkretny zakład z rzeczywistym kapitałem.

Nie poprzestajemy na tym, będziemy się spotykać z każdym zainteresowanym podmiotem, ludźmi, aby pomóc im podjąć decyzję o zainwestowaniu tutaj. Z każdym będziemy jechać w teren, każdego będziemy przyjmować (musimy przyjmować), jakby to był jedyny i ostatni klient. Ale też bardzo ważne jest, żebyśmy mieli co zaoferować. Obecnie jedynym terenem, jaki nam pozostał, to Mozów. Są działki związane ze strefą, ale wszyscy wiemy, że zostały tylko te działki, których decyzyjność nie należy już do nas. Teraz ktoś inny tym zarządza (K-SSSE). Musimy pomyśleć o dłuższej perspektywie, musimy mieć kolejną strefę inwestycyjną. I to jest też punkt wyjścia do tego, żebyśmy mogli zacząć myśleć o prawdziwej promocji gospodarczej. Promocji gospodarczej nie możemy robić na terenach, których my już nie mamy. Nie chodzi przecież o sprzedaż działki o powierzchni kilkudziesięciu arów, czy hektarowej. Jeśli mówimy o dużym podmiocie, który może dużo zmienić, to mówimy o wielu hektarach, kilkudziesięciu. Takiej działki w tej chwili nie mamy. Nie bardzo mamy co zaoferować, więc o jakim produkcie możemy teraz mówić? Z drugiej strony trzy średnie podmioty zatrudniające po kilkadziesiąt osób, byłyby bardzo dobrym rozwiązaniem dla gminy, bo firmy takie w jakimś sensie ze sobą rywalizują, a mieszkańcy mają pewien wybór.

NS. Co Pan powie na temat banku wyposażenia, o którym Pan wspomina w swoim programie – stać nas na takie rzeczy? Ile tego i gdzie składowanie, kto odpowiedzialny?

WS. Domyślam się do czego Pan zmierza, że nie mamy w domu kultury pomieszczeń gospodarczych, żeby to wszystko składować. Powiem tak, to prawda – nie mamy takich pomieszczeń, ale czy na pewno nie jesteśmy w stanie znaleźć takiego miejsca na terenie gminy? Tu już bym nie był taki, że tak powiem, zachowawczy, bo myślę, że mamy takie miejsce. Natomiast z perspektywy możliwości finansowych i realnego wykorzystania tego sprzętu, który byłby do dyspozycji, uważam, że to jest właściwa forma. Tylko bardzo ważne jest to, żeby ten sprzęt, który będzie w jednym miejscu składowany i nadzorowany, był wykorzystywany zgodnie z określonym harmonogramem. Pewnie, że można powiedzieć – kto pierwszy ten lepszy, ale też naszą rolą jest czuwanie nad tym, aby nie było takich sytuacji, że ktoś się zapisze na wszystkie soboty i tylko on skorzysta ze sprzętu. Dobrze ułożony terminarz imprez pozwoli różnym podmiotom korzystać z tego sprzętu. Nie jest zatem konieczne powielanie zakupu, nie każda lokalizacja musi mieć własny sprzęt, który będzie wykorzystany dwa, trzy razy w roku. W skali gminy są to spore oszczędności. Gdybym miał powiedzieć kto miałby tym zarządzać, to oczywiste, że dom kultury. Sprzęt powinien być przechowywany w jednym miejscu, natomiast w sposobie zarządzania, w sposobie przekazywania, przewożenia i składowania, to w zasadzie uważam, że nie ma sensu dyskutować. To po prostu się planuje i koniec kropka.

NS. Edukacja obywatelska (regionalna) – jak to ma wyglądać, skoro na zwykłe spotkanie trudno ściągnąć ludzi, bo się nie interesują? A tak przy okazji – rozmawiał Pan, radził się już Pan lepszych w tematach „rządzenia” miastem  (Pan Tyszkiewicz, Sauter)?

WS. Przede wszystkim należy zaczynać od dzieci, trzeba im pokazywać, co to jest ta ich mała Ojczyzna. One muszą mieć nieco większą wiedzę na temat tego, gdzie żyją, powinny znać ciekawostki regionalne i historyczne, które są takimi smaczkami, miejsca, w których żyją. Edukacja obywatelska może polegać na tym, że dajemy młodym ludziom możliwość spotkania się z urzędem i pokazujemy cyklicznie, np. co tydzień przez godzinę (klasy 7-8), jakie są cele urzędu, jak wygląda tak naprawdę samorząd, czym jest ten samorząd.  Zaskakujące jest dla mnie, jak wiele osób nie wie, jaka jest różnica między władzą wykonawczą a uchwałodawczą (na poziomie gmin: burmistrz – rada). Jeśli my nie pokażemy młodym ludziom, że od ich decyzyjności, od ich udziału w życiu społecznym, głosowaniu w budżetach obywatelskich, w funduszach sołeckich wiele zależy, to oni nam powiedzą, że od nich nic nie zależy. A ja tłumaczę: młody człowieku, jak ty przyjdziesz z grupą kolegów w piątkę na zebranie, gdzie jest dwudziestu, to wy macie 1/4 głosów! Trzeba pokazać, że udział czynny ma sens, aby realizować swoje własne pomysły albo rozwiązywać problemy. W tym kierunku chciałbym iść z tą edukacją. Nie jest to w zasadzie nic odkrywczego, są takie samorządy, które już to robią, dopasowują kształcenie oczywiście do swojej konkretnej szerokości geograficznej, do swojej specyficznej lokalizacji. Powiem tak, to powinny być lekcje o gminie Sulechów, to powinny być lekcje o możliwościach funkcjonowania Gminy Sulechów. To powinny być lekcje o tym, co to jest wolontariat, działalność społeczna, jak wyglądają wybory, kto może głosować. To jest edukacja obywatelska. Żeby młody człowiek wchodzący w życie wiedział, jak może postępować. Z racji mojej pracy zawodowej, miałem okazję kilka razy gościć w ratuszu uczniów na poziomie gimnazjalnym, oni słuchali (myślę, że z zainteresowaniem), czy wręcz rozmawialiśmy o tym, co to jest sala narad, jaka jest rola burmistrza, radnego czy przewodniczącego rady, kto może zostać honorowym obywatelem miasta. Uczniowie nie znają tych podstaw,  należy zatem wnioskować, że coś poszło nie tak z edukacją… Nasi obywatele nie wiedzą o pewnych rzeczach, które się dzieją czy działy. Przykre to. Należy to zmieniać, upowszechniając wiedzę przy okazji spotkań w formie otwartej chociaż raz w roku, żeby coś tam w tych głowach zostało. Żeby młodzież nie bała się tej drugiej strony, urzędu. Żeby jednak samorząd był dla nich partnerem. Żeby urząd nie zawsze był twierdzą, w której siedzą urzędnicy. Że jeżeli jest pomysł, to zdroworozsądkowo należy się tym pomysłem podzielić. Pewnie, że nie wszystkie pomysły da się zrealizować, ale żeby chociaż wykonać najmniejszy ruch w dobrą stronę, żeby nie było grzechu zaniechania. Proszę mi uwierzyć, że mnóstwo świetnych pomysłów ludzie noszą w głowach i się nimi nie dzielą, bo myślą, że i tak nikt się tym nie zainteresuje. Myślą, że jak to ma kosztować 20 tysięcy, a na klub sportowy nie chcą dać 10 tysięcy, to na pewno nikt tego nie zrealizuje. Może się jednak okazać, że ten pomysł jest wręcz genialny, że wszyscy na to czekali i nagle pada hasło: robimy. I dlatego moim zdaniem potrzebne jest zachęcenie ludzi do działania poprzez lekcje regionalizmu i postaw obywatelskich. Ja nie chcę, żeby to źle wybrzmiało, ale jest rzecz, która mnie irytuje, nas mieszkańców (bo się też do nich zaliczam), że sulechowianie mówią bardzo źle o swoim mieście! Proszę mi wierzyć, że są miasta brudniejsze od Sulechowa, są miasta, w których wiele spraw jest gorzej prowadzonych niż u nas, a tam mimo wszystko nie mówią o swym mieście: ale to brudasy, nie używają takich określeń. Powiedzą, że trzeba tu posprzątać. Mówienie, że Sulechów to czarna dziura, uciekać stąd!, do niczego nie prowadzi.

Nawiązując do drugiej części pytania, nie rozmawiałem z wymienionymi, ale myślę, że będę miał jeszcze do tego okazję. Na tę chwilę uważam, że będę pytał, jak będzie konkretne zagadnienie, z którym nie będę mógł sobie poradzić. Jeśli zaś chodzi o wiedzę ogólną, myślę, że ją po prostu posiadam.

NS. Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas