Klątwa … (cz. 4)

Klątwy sulechowskiej lwicy v. 4. W tytule lekka kosmetyka dla zainteresowania nowych czytelników. Dziś część 4. Zapraszamy do lektury

„Joanna wysiadła przy kościółku i pomaszerowała do swojego nowego mieszkania, a właściwie nie swojego, ale do wynajmowanej kawalerki. Wydawało jej się, że zna miasto jak własną kieszeń, ale nie była tu od wielu lat i patrząc teraz na osiedle na którym miała mieszkać czuła się nieswojo.. Powstały nowe bloki, place zabaw, market. Niby widziała to wszystko w internecie, ale na żywo wyglądało zupełnie inaczej. Była zdezorientowana. To nie nie było już to samo miasto. Na szczęście była piękna pogoda i ktoś mądry zostawił drzewa na osiedlu, które teraz rosły w całej krasie i nadawały specyficzny klimat temu terenowi. Przed blokiem na Joannę czekała przyjaciółka z czasów liceum – Aga. Agnieszka zorganizowała mieszkanie i wszystko co trzeba było załatwić na miejscu. Niezastąpiona i jak zwykle radosna i uśmiechnięta.
Kama, nareszcie jesteś! – wpadła w ramiona Joanny z radosnym okrzykiem.
Cześć Aga, ale już nikt tak do mnie nie mówi – Joanna – Kamila uściskała swoją przyjaciółkę. Wiem, ale tutaj w Sulechowie jakoś tak głupio mówić do ciebie Asia. Nie wiem Joanna, Aśka – powiedziała Aga nie przestając się radośnie uśmiechać. Ok. To mów jak chcesz – odparła policjantka. Dobra chodź pokażę ci mieszkanie – mówiąc to Aga wpijała kod otwierający wewnętrzne drzwi klatki schodowej. Mieszkanie, w którym miała być ulokowana policjantka było tanie, ale i przyzwoite. Obszerna kawalerka z dużą kuchnią. Joanna oglądała mieszkanie, a Aga podekscytowana opowiadała o tym co się zmieniło w okolicy. O nowych sklepach, garażach, domkach jednorodzinnych, które wyrastały na łąkach na które kiedyś chodziły razem, żeby potajemnie palić papierosy i rozmawiać o chłopakach. Teraz dzieciaki nie mają żadnej bazy, żadnego miejsca gdzie mogą się ukryć
przed nami, dorosłymi – mówiła Aga ze smutkiem
– My to chociaż mogłyśmy iść na łąki, albo za smrudkę połazić w samotności, bez nikogo, a oni ciągle są gdzieś zamknięci, albo siedzą przed komputerem, albo mają nas obok. Takie czasy – powiedziała Joanna i zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy. Może i racja, może po prostu człowiek po czterdziestce staje się sentymentalny – mówiła z nostalgią Aga – no ale nic – zmieniła ton i rozporządziła – teraz musisz się spokojnie rozpakować, a wieczorem zapraszam do nas na kolację. No nie patrz taka zdziwiona – Aga zwróciła się do Joanny z rozbawieniem – to nie ja będę gotowała. Spokojnie. Nigdy się nie nauczyłam na szczęście. Norbert gotuje, za to ja kupiłam świetne wino. Poza tym robię świetne drinki. Podobno zmiatają z powierzchni ziemi. – Aga zaczęła się śmiać, ale Joanna jej przerwała:
– Nie mogę pić. Rano mam odprawę. Przecież wiesz, że przyjechałam tu służbowo. Jasne. No, ale nie musisz pić – powiedziała Agnieszka, a telefon w jej torebce zaczął mocno wibrować – Już mnie ścigają. Lecę kochana przyjdź na kolację. I nie martw się na wino znajdą się chętni. Buziaki, pa

Agnieszka uściskała Joannę i wyciągnęła telefon, który nie przestawał wibrować. Joanna zamknęła za przyjaciółką drzwi i westchnęła głęboko.
Z klatki schodowej usłyszała jeszcze głos rozmawiającej przez telefon Agi:
– Kochanie trzeba było zadzwonić do taty. Jak nie odbieram, to znaczy, że jestem zajęta. Dobrze idź, tylko….

Joanna rozejrzała się po mieszkaniu. W rogu pokoju stał niewielki biały ikeowski stolik z krzesłem do kompletu. Podejrzewała, że właściciele mieszkania przynieśli go tu specjalnie dla niej. – Świetnie – pomyślała Joanna. Musiała mieć biurko do pracy, a stolik doskonale spełni tę funkcję. We wnęce pokoju stało duże łóżko, a obok mała rozkładana sofka i kawowy stolik. Na przeciwko biurka stała trzydrzwiowa szafa i wąski regał. Przez całą długość pokoju ciągnął się spory balkon. Joanna już zaczęła żałować, że to nie lato. No dobrze – powiedziała do siebie Joanna – jakoś to ogarniemy pani komisarz!

Tego poranka Adam szykował się do pracy szybciej niż zazwyczaj i bardziej nerwowo. Chciał być na posterunku przed Kamilą – Joanną, która teraz dowodziła akcją poszukiwania właścicielki odciętej reki oraz jej mordercy. Nie do końca Adamowi podobała się ta sytuacja, bo koleżanka była młodsza, znali się z podwórka, a teraz była tą osobą z Warszawy. Adam trochę zazdrościł Joannie kariery. O swoją nigdy nie zabiegał, bo nie przyszło mu do głowy, że mógłby tak po prostu wszystko rzucić. Zresztą wydawało mu się, że ludzie z takiego miasta jak Sulechów nie mają szans w stolicy. Widocznie się mylił.
Nerwowość Adama udzieliła się wszystkim na posterunku. Pofurkiwali na siebie i chaotycznie zajmowali miejsca przed odprawą. Komuś wylała się kawa, ktoś inny rzucił siarczystą „kurwą”. Teoretycznie nie mogli mieć na odprawie posiłków i napojów, ale nikt tego do tej pory nie przestrzegał. Adam był wściekły, bo nie chciał, żeby mu wypomniano, że w czasie kiedy pandemia się jeszcze nie skończyła oni piją kawki i jedzą śniadanie we wspólnej sali. Pojebało was? Wynocha mi z tymi śniadaniami do kuchni – ryknął Adam – chcecie, żeby napisała na nas raport do centrali? Na sali słychać było szum i niezadowolenie, ale wszyscy posłuchali, mimo że Adam nie był oficjalnym dowódcą.
Kilka minut później Joanna weszła do sali. Spojrzała na grupę policjantów chłodnym wzrokiem. Nigdy nie lubiła tych oficjalnych powitań i miała formułkę powitalną wyrytą na pamięć. Odklepała przedstawienie się i przeszła do rzeczy. Chciała być szczera ze współpracownikami, bo wiedziała, że w tym środowisku kłamstwo czy fałszywe intencje wyjdą na jaw prędzej czy później. Policjanci byli jak dzieci, mieli wbudowany radar wykrywający kłamstwa. Nie zawsze, i nie wszyscy, ale większość najczęściej doskonale wyczuwała intencje innych. Joanna zaczęła pewnie:
Jestem tutaj po to, żeby pomóc złapać sprawcę i odnaleźć ofiarę. Wiecie, że pochodzę stąd i dlatego to mnie wysłano do Sulechowa. Od lat mieszkam i pracuję w Warszawie, więc na pewne rzeczy i ludzi mogę popatrzeć z dystansu. Wiem, że wam się to nie podoba, ale musimy współpracować, więc mam nadzieję, że się dogadamy. Po minach kolegów widziała, że mają ją za intruza i uznali raczej za niepotrzebny balast. Postanowiła postawić sprawę jasno i nie wdawać się w osobiste wycieczki: Chciałabym jeszcze raz przesłuchać świadków i zobaczyć dowody z miejsca domniemanej zbrodni. Świadkowie byli już dwa razy przesłuchiwani. Raz przez nas, raz przez kryminalnych – powiedział jeden z policjantów. To nie było pytanie, więc proszę o listę z nazwiskami i adresami świadków oraz dzielnicowego do pomocy– powiedziała twardo Joanna i ucięła dyskusję. Po sali rozszedł się szmer, ale Adam zakończył oficjalną część odprawy.

komisarz Adam na tropie (rys. Anna Zwiahel)

Kiedy byli już w biurze Adama ten zapytał:
– powiedziałaś domniemaną zbrodnię. Myślisz, że ta kobieta żyje?
Nie wiem, ale nie możemy tego wykluczać. Na razie mamy tylko odciętą rękę, a bez ręki można żyć. Pamiętasz tego rolnika z Kruszyny, co go maszyna zmasakrowała? – zapytała.

Yyyyy – zastanowił się Adam – Nie. Nie mam pojęcia o czym mówisz. Jakieś 25 lat temu. Facet miał bezpośrednie spotkanie z maszyną rolniczą. Nie pamiętam co to było, ale ucięło mu rękę i stracił pół stopy. A przeżył i nawet dalej pracował na roli. Nie wiem – Adam zastanawiał się nad teorią Joanny – naprawdę myślisz, że to możliwe? Mało prawdopodobne, ale możliwe – odparła pani komisarz i dodała – zakładam, że kobieta nie żyje i to od dłuższego czasu, ale nie mamy ciała. Może nawet nie była jedyna, ani pierwsza.
Seryjny? – zapytał Adam. Nie możemy tego wykluczyć, ale póki co mamy tylko rękę, tylko jednej kobiety. Chłopaki z centrali szukają podobnych zdarzeń, no i sprawdzają zaginięcia kobiet. Na razie żadna nie pasuje do rysopisu – powiedziała Joanna. To mamy jakiś rysopis? – policjant zdziwił się. Adam udam, że tego nie słyszałam. Oczywiście, że mamy – mówiła Joanna – biała kobieta wiek między 25 a 35 lat, jasna, piegowata skóra, lekka nadwaga, nie uprawia sportów, ale najprawdopodobniej mogła mieć dzieci. Skąd wiadomo o dzieciach? Mięśnie na rękach świadczą o tym, że coś podnosiła i to regularnie – raczej nie ciężary, bo tkanka mięśniowa byłaby inaczej rozłożona. Możemy przypuszczać, że pracowała w jakimś zakładzie produkcyjnym, gdzie wykonywała przenoszenie towarów na przykład, albo… miała dzieci, które nosiła na rękach -wyjaśniła policjantka.
No ale to tylko przypuszczenia? – upewnił się Adam. Oczywiście. To tylko przypuszczenia. Faktem są mięśnie na przedramionach i tym kawałku ramienia, który mamy. – Joanna odpowiadając Adamowi uświadomiła sobie, że wpadła w pułapkę własnych fantazji. Widziała zamordowaną młodą matkę, która osierociła dzieci. Matkę zamordowaną być może przez ich ojca. Nie chciała tego obrazu, bo wiedziała, że to może przeszkodzić w śledztwie. Odgoniła te myśli i powiedziała:
– Na razie nie mamy nic konkretnego, tylko przypuszczenia. No a często sprawy wyglądają inaczej niż nam się wydaje”…

cdn.
Monika Suder